Home Theater Review 04/2014

Dennis Burger

Po mniej więcej roku, od czasu kiedy odbyły się Międzynarodowe Targi CES 2013, dwie prezentacje głośników wciąż nawiedzają moją pamięć jako prawdziwie poruszające, otwierające horyzonty, muzyczne doświadczenie. Na jednej z prezentacji przedstawiono olbrzymie "behemoty" - Wisdom Audio LS4 – naścienne magnetyczne głośniki planarne, osiągające potworną wagę 250kg i mierzące ponad 2 metry wysokości. A te drugie? GoldenEar Technology Triton Seven – drobne, niespełna 14-kilogramowe kolumny podłogowe, stanowiące najniższy model z serii Triton Tower. Obydwa zestawy poruszyły mnie tak, jak przystało na głośniki iście światowej klasy. Obydwa zestawy przyciągnęły również moją uwagę swoją niezwykłą detalicznością, znakomitą dynamiką i wspaniałą sceną dźwiękową… i jestem przekonany, że te same słowa zostały przeze mnie wypowiedziane w tym czasie i zarejestrowane gdzieś w cyberprzestrzeni. To, czemu nie przyjrzałem się wtedy bliżej - a jeśli nawet, to umknęło to jakoś mojej uwadze – był fakt, że obydwa zestawy jakie wywarły na mnie największe wrażenie podczas prezentacji w pomieszczeniach sławnego hotelu Venetian w zeszłym roku, różniły się ceną o całe 78600 USD za parę.

Oczywiście, nie zamierzam stawiać znaku równości pomiędzy LS4 za 40000 USD, a Tritonem Seven za 699 USD we wszystkich aspektach. Każdy z tych głośników ma inną docelową grupę klientów, jak również swoją własną idealną przestrzeń odsłuchową - pierwszy z nich jest w stanie dostarczyć takie poziomy ciśnienia dźwięku, które mogłyby zedrzeć skórę z czaszki słuchacza w całkiem niemałym pomieszczeniu, a Triton Seven z kolei, będzie stanowił rozsądniejsze rozwiązanie w przypadku mniejszych i średnich pokojów odsłuchowych.

Sedno sprawy wygląda w ten sposób, że jeśli nie mogę oprzeć się pokusie porównania głośnika za 700 USD, z głośnikiem który kosztuje 40000, to mogę swobodnie powiedzieć, że założyciel i prezes GoldenEar Technology – Sandy Gross – osiągnął swój zamierzony cel i sprowadził dźwięk jakości high-end do ceny, którą dosłownie każdy wielbiciel muzyki będzie w stanie zaakceptować. Triton Seven, oczywiście, nie zajmuje pierwszego miejsca w całej rodzinie głośników Triton Tower. Powstał on jako trzeci model po sławnych Triton Two i Triton Three, jednak inaczej niż w przypadku swoich poprzedników (a także nadchodzącego Triton One), „Siódemka” pozostaje całkowicie pasywną konstrukcją – bez zasilanego subwoofera. Zamiast tego, w konstrukcji kolumny zastosowano dwa, skierowane na boki, płaskie ośmiocalowe pasywne radiatory, które zapewniają bas schodzący do budzącego respekt poziomu 29 Hz. Wraz z nimi w kolumnie zamontowano dwa średnio/niskotonowe przetworniki o odlewanych koszach, w rozmiarze 5,25” oraz jeden wysokotonowy głośnik wstęgowy własnej konstrukcji GoldenEar, który firma określa jako HVFR (High Velocity Folded Ribbon Tweeter), stanowiący wariację głośnika Air Motion Transformer, wynalezionego dużo wcześniej przez Oskara Heil’a. Przetwornik wysokotonowy tworzy, jak można się domyślać, najważniejszą cechę dźwięku Triton Seven – charakterystyczne, błyskotliwe, wolne od zniekształceń brzmienie i jest w głównej mierze odpowiedzialny za podobieństwo do starszych (i nie tylko) konstrukcji GoldenEar. Z drugiej jednak strony, skupianie się wyłącznie na dźwięku wstęgowego tweetera oznaczałoby odwrócenie uwagi od reszty przetworników, które tworzą niewiarygodnie spójne brzmienie całości tej konstrukcji.

Na początek skupmy się na niższym zakresie pasma. Rozpocząłem ocenę pary kolumn Triton Seven podłączając je do przedwzmacniacza Parasound A5 i wzmacniacza A23, za pomocą zakończonych wtykami kabli głośnikowych Straight Wire Encore II. Wtyki bananowe z pewnością przyspieszyły cały proces instalacji głośników – przy okazji należy wspomnieć, że terminale są ulokowane blisko ziemi i mają niewielki rozstaw, co może nastręczać nieco kłopotów przy  podłączaniu gołych przewodów głośnikowych. Tak czy owak, szybko okazało się, że nie potrzeba żadnego subwoofera, aby uzupełnić poziom naprawdę znakomitego (chociaż niekoniecznie wprawiającego podłoże w drżenie) niskiego basu Tritonów Seven. Utwór „Hyperballad” – druga ścieżka z albumu Björk, Post (Elektra), rozpoczyna się prawdziwie bestialskimi falami niskich tonów, w zakresie 40 – 60 Hz, które zakasowały już niejedne słabsze głośniki, jakie przewinęły się przez nasze domostwo. Tritony Seven dały sobie radę nawet z najniższymi składowymi bez żadnego wysiłku czy zadęcia i do tego w nadzwyczaj muzykalny sposób.

Na przekór mojej intuicji, Tritony Seven okazały się również jednymi z najmniej kłopotliwych głośników, jakie ostatnio odsłuchiwałem, w kwestii ustawienia względem ścian pokoju – pomimo swoich basowych radiatorów skierowanych na boki. W moich wcześniejszych rozmowach z Sandy Grossem, które w efekcie doprowadziły do tej recenzji, wyraźnie zdefiniował on najlepsze według niego, ustawienie głośników: bardzo szerokie rozstawienie i skręcenie obu kolumn bezpośrednio w stronę słuchacza. Od takiego ustawienia więc rozpocząłem, jednak prawdę mówiąc bas – a ściślej rzecz ujmując praktycznie każdy aspekt dźwięku produkowanego przez Tritony Seven – brzmiał wyjątkowo, bez znaczenia w jakim miejscu pokoju głośniki stanęły (w granicach zdrowego rozsądku, ma się rozumieć). Nie miało znaczenia, jak blisko nich usiadłem (włącznie z paroma bezsensownymi miejscami) i nieważne, czy były skręcone w kierunku słuchacza, czy stały prosto. Ostatecznie, okazały się tak samo znakomite wykorzystane w postaci głośników bliskiego pola, jak i kiedy były ustawione po przeciwnej stronie pokoju odsłuchowego. Spory wkład w taki rezultat brzmieniowy wnosi zapewne pochylona do tyłu konstrukcja, która kieruje promieniujące do przodu przetworniki, nieco w górę od poziomej osi odsłuchu.

Przechodząc do nieco wyższych zakresów pasma przenoszenia – mam tu na myśli parę głośników średnio/niskotonowych o wymiarach 5,25 cala – okazało się, szczególnie kiedy zmieniłem repertuar na bardziej rockowy (jak np. The Black Crowes, z ich utworem „Descending”, z płyty Amorica (American Recordings)), że system nie do końca posiadał taką moc uderzenia, jaką początkowo podejrzewałem (nawet przy wykorzystaniu subwoofera). Zamieniłem w związku z tym elektronikę towarzyszącą z Parasound’a na przedwzmacniacz Anthem D2v i wzmacniacz A5 i przeniosłem głośniki do mojego głównego pokoju ze sprzętem, w celu dalszych odsłuchów. Dzięki tej zmianie odnalazłem dodatkowe uderzenie dynamiki, którego poszukiwałem. Nawet w czystej konfiguracji stereo, bez wykorzystania subwoofera, te niewielkie kolumny całkiem dziarsko dają sobie radę, biorąc pod uwagę ich rozmiary. Jedynym momentem, w którym zatęskniłem za subwooferem, aby podkręcić nieco uderzenie niskich tonów, był odsłuch utworów w rodzaju „Man of the Year”, z albumu You Can’t Stop the Bum Rush, grupy LEN, ale rzadko kiedy głośniki tej wielkości (a już z pewnością nie w tej cenie), byłyby w stanie przetworzyć taką ilość pompującego, nisko schodzącego basu, bez pomocy subwoofera.

 

 

Przy całej tej przemowie na temat basu jednak ciężko jest nie zauważyć, że wysokotonowy przetwornik wstęgowy HVFR, umieszczony pomiędzy dwoma przetwornikami średnio/niskotonowymi jest tym, co stanowi serce i duszę głośnika Triton Seven. Wstęgowe tweetery nadają tym głośnikom ich niewiarygodny, jedwabiście gładki, wolny od zniekształceń, blask wysokich tonów, ich fantastyczne obrazowanie i niesamowite zdolności tworzenia trójwymiarowej sceny dźwiękowej. W tej chwili już nie powinna mnie dziwić zdolność jakichkolwiek głośników GoldenEar do sięgania w głąb pokoju odsłuchowego i zawieszania różnego rodzaju ornamentów dźwiękowych w powietrzu, jak ozdób na niewidzialnej choince, jednak dźwięk głośników tej firmy nadal nie przestał mnie zdumiewać. Za każdym razem, gdy umieszczam ich nowy produkt w swoim pokoju odsłuchowym, odkrywam zaskakujące niespodzianki w piosenkach, które wydaje się, że znam już na pamięć.

Utwór „Only Skin” z albumu Joanny Newsom, Ys (wyd. Drag City), stanowi tutaj doskonały przykład. Jakieś sześć sekund po rozpoczęciu utworu, kiedy Joanna wchodzi ze swoim wokalem, jej głos wydaje ten niemożliwy do opisania, wspaniały, nieco gęgający przerywnik, który większość głośników  - nawet tych prawdziwie wybitnych – odczytuje jako jednowymiarową erupcję, pochodzącą z nie do końca sprecyzowanego miejsca w przestrzeni. Poprzez Tritony Seven, ten wokalny łamaniec jest przedstawiany jak zdumiewająco maleńkie, trójwymiarowe, błyskawiczne uderzenie dźwięku, bardzo nieznacznie wybijające się ponad brzęczące struny harf w podkładzie utworu. Jest to dźwięk, bez dwóch zdań, niezwykle subtelny, jednak zazwyczaj słychać go jedynie przez najlepszej jakości planarne słuchawki magnetyczne lub dobrą parę dokanałowych monitorów wyposażonych w kotwicę zrównoważoną.

Zalety

Bez wątpienia, każdy zestaw przetworników w głośnikach Triton Seven, jeśli potraktować je indywidualnie, jest więcej niż zdolny do wytworzenia głębokiego, soczystego basu, neutralnej, obfitej średnicy i błyskotliwych, pozbawionych zniekształceń tonów wysokich. Jednak tym, co wywiera na nas znacznie większe wrażenie jest koherencja, z jaką te poszczególne przetworniki działają razem. Granice pomiędzy tonami niskimi, średnimi i górnym zakresem pasma, są dosłownie niemożliwe do wychwycenia, a dzięki temu głośnik brzmi nie jak zestaw odrębnych przetworników, ale raczej jedno zunifikowane, wyważone tonalnie i wnoszące wrażenie muzyki granej na żywo źródło znakomitego dźwięku.

  • Obok znakomitego obrazowania i wspaniałej charakterystyki dyspersji, Tritony tworzą prawdziwie holograficzną scenę dźwiękową, która wychodzi głęboko w stronę słuchacza i rozpościera się daleko za linią głośników.
  • Znakomita jest również odpowiedź transjentów, która nadaje instrumentom perkusyjnym i szarpanym niewiarygodne wręcz zróżnicowanie skali dźwięku.
  • Nachylenie obudowy do tyłu nie tylko sprawia, że głośnik jest niższy (a jednocześnie lżejszy i łatwiejszy do ustawienia), ale również wspaniale wyrównuje położenie przetworników, zapewniając szerokie pole odsłuchu.

Wady

  • Stanowi to dość subiektywną obserwację, ale kilku z moich gości zauważyło, że nie do końca podoba im się wygląd Tritonów Seven. Moja żona również stwierdziła, że preferuje drewniane obudowy głośników. Więc pomimo, że mnie osobiście podobają się Tritony obciągnięte tkaniną, to wydaje się iż moja opinia pozostaje tutaj w mniejszości.
  • Plastikowe nakładki na szczycie kolumn (jedyny element oprócz podstawy który nie jest pokryty tkaniną), wydają się nieco luźno zamocowane i nie do końca wpisują się w estetykę, jakiej moglibyśmy oczekiwać od głośników o takim poziomie jakości dźwięku. Z drugiej strony, jeśli wziąć pod uwagę ich cenę, możemy ten szczegół równie dobrze pominąć.

Porównania i Konkurencja

Jedyny głośnik, który od razu przychodzi mi na myśl, jako bezpośrednia konkurencja dla GoldenEar Triton Seven, to znakomity Motion 20 Martina Logana, w którego konstrukcji firma wykorzystała własną wersję wysokotonowego „air motion transformer”. Głośnik dostępny jest w zbliżonej cenie (749.95 USD sztuka) i pod wieloma względami może rywalizować lub nawet dorównuje błyskotliwej detaliczności Tritonów Seven oraz ich wspaniałej jakości obrazowania dźwięku. Martin Logan może się również poszczycić bardziej tradycyjną obudową, dostępną w czarnym lakierze fortepianowym i nieco lepszymi terminalami przyłączeniowymi, które uwzględniają opcję bi-ampingu. Motion 20 jest jednak wyposażony w port bass-reflex promieniujący do tyłu, co może sprawiać więcej kłopotów ze względu na ustawienie głośnika. Triton Seven z kolei, posiada znakomicie rozciągnięty bas i gładszą, bardziej niezauważalną integrację poszczególnych przetworników.

Wnioski

Jak mogliście domyślić się ze wstępu do artykułu, nie wkładam zbyt wiele wysiłku w myślenie na temat ceny głośnika. Jeśli produkt za 40000 USD porusza mnie i emocjonalnie oraz teksturalnie wciąga w prezentowaną muzykę, raczej nie będę mrugał oczami patrząc na jego cenę – uważam bowiem, że jeśli projektując głośniki, w prawidłowy sposób wykorzystano naukę, to znajdziemy tam również domieszkę sztuki. Nie ma wątpliwości, że nawet w cenie 699 USD, głośnik Triton Seven od GoldenEar Technology, wypełnia wszelkie naukowe założenia warunkujące jego konstrukcję, wziąwszy pod uwagę pięknie zrównoważoną odpowiedź częstotliwości, szeroką dyspersję, wybitnie niski poziom zniekształceń i gładkie przejście pomiędzy zakresami tonalnymi, nie wspominając już o błyskotliwym obrazowaniu i zdolnościach budowania sceny dźwiękowej. Jednak jak bardzo lubię kwantyfikacje - specyfikacja techniczna i obiektywne pomiary nie będą nigdy w stanie opowiedzieć całości na temat danego głośnika i pomimo, że nie wierzę w magię, to kiedy zostaniecie wepchnięci do ciemnego pokoju razem z parą tych małych Tritonów i kiedy zatopicie się w pełnych niuansów teksturach „Shine on You Crazy Diamond” Pink Floydów, zapisanego w wysokiej rozdzielczości, to jestem przekonany, że w dźwięku tych głośników odnajdziecie jakieś elementy tajemnego Voodoo. O ile niezwykle zadowala mnie, że firma GoldenEar Technology sprowadziła swoje angażujące doświadczenia odsłuchowe do tak niezwykle przystępnego poziomu cenowego, to wciąż szokuje mnie fakt, że chcą oni oferować to zdumiewające dzieło sztuki dźwiękowej, za tak śmiesznie niską kwotę.